Kokolitofory - mali bohaterowie mórz i oceanów

Kokolitofory (Coccolithophores), to tajemnicze morskie żyjątka, które wpływają na klimat na Ziemi bardziej niż Wam się wydaje.

Ciepłe bajorko Darwina

Wygląda na to, że Darwin i tym razem miał rację. Ciepłe bajorka w pobliżu źródeł hydrotermalnych są lepszym środowiskiem do powstania życia niż okolice dna oceanów w pobliżu tzw. ventów

Mech i wielkie wymieranie

Pierwsze mchy pojawiły się na lądzie w ordowiku. Uruchomiona przez nie reakcja hydrolizy krzemianów doprowadziła do zlodowacenia i wielkiego wymierania.

Zagłuszanie oceanu

Ocean pełen jest dźwięków. Trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów i odgłosy zwierząt. Coraz częściej jednak słychać hałas ludzkich urządzeń. Hałas, który zabija wieloryby.

Kleszcze i niesporczaki w kosmosie

Nie są tak odporne jak bakterie, a jednak. Niesporczaki i kleszcze są w stanie przetrwać podróż międzygwiezdną i zasiedlić kosmos.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą afryka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą afryka. Pokaż wszystkie posty

środa, 15 lutego 2012

Końskie muchy i zebrze paski


Jedno z pytań które zadaje prawie każde dziecko brzmi: A po co zebrze paski? Niektóre dzieci mówią też na zebry "koń w piżamie". Zagadka zebrzych pasków może tak męczyć człowieka, że nawet w swym dorosłym życiu jest w stanie realizować projekt badawczy, który ma ostatecznie odpowiedzieć na tę zagadkę. Tak właśnie zrobił zespół węgiersko-szwedzki (Egri et al., 2012), który postanowił na nowo przyjrzeć się "koniom w piżamach" i ustalić po raz kolejny, jak to właściwie jest z tymi pasami (w sumie była tylko jedna Szwedka, ale być może najważniejsza).

Do tej pory pomysły na pasy były różne. Uważano głównie, że pasy utrudniają drapieżnikom polowanie na zebry. Zebry żyjące w stadzie, ponoć zlewały się polującemu, np. lwu, w jedną masę i nie potrafił wybrać właściwej. Inni twierdzili, że zebry mają indywidualny układ pasów w rodzaju linii papilarnych człowieka i dzięki temu układowi rozpoznają się. Nie przedstawiono jednak na poparcie tej tezy dostatecznych dowodów, tym bardziej, że zebry przychodzą na świat czarne, a dopiero w trakcie dorastania pojawiają się im charakterystyczne pasy. Jak widać zagadka pozostawała nierozwiązana.

Wspomniany już zespół badawczy zwrócił uwagę na spory, jak to się teraz mówi, dyskomfort jakiego doświadczają zebry w życiu. Nie drapieżniki, lecz muchy są największym utrapieniem chyba wszystkich koni, nie tylko zebr. I to te paskudne, gryzące muchówki, a właściwie bąki, zwane czasem "końskimi muchami". Należą one do rodziny Tabanidae razem ze słynnymi muchówkami tse-tse z rodzaju Glossina. Muchówki, oprócz tego że gryzą roznoszą także śmiertelne choroby, śpiączkę czy amerykańską chorobę Chagasa.

Wcześniejsze badania much tse-tse wykazały, że chętnie lądują one na jednolitym czarnym podłożu. Ale nie wiadomo było dlaczego. Żeby się przekonać czemuż to czarne podłoże jest lepsze od innych postanowiono zrobić eksperyment w stadninie nieopodal Budapesztu. Koni tam i much pod dostatkiem. Problemem były zebry, których stadnina nie posiadała, ale i z tym sobie poradzono.

Zrobiono naturalnej wielkości plastikowe konie i jednego z nich pomalowano jak zebrę, w paski (fot. w nagłówku). Poza tym był jeszcze koń kary, siwy, gniady i tarantowaty (czyli czarny, biały, brązowy i kropkowany). Żeby bąki nabrały się na te plastiki, posmarowano je olejem roślinnym oraz bezbarwnym i bezwonnym klejem (żeby nie odleciały, tylko spokojnie czekały aż je policzą). I co się okazało...

Że wszelkie wzorki są dla bąków mniej atrakcyjne niż maść kara, gniada, a nawet siwa. Plastik w zebrze paski nazbierał najmniej bąków. Wyjaśniono to w ten sposób, że pionowe paski powodują polaryzację światła, która dezorientuje bąki. Z badań wynika, że pasy muszą mieć odpowiednią szerokość powodującą określoną polaryzację, która jest szczególnie męcząca dla muchówek. W tym rejonie Afryki, gdzie żyją zebry, presja ze strony gryzących muchówek jest szczególnie silna, stąd pasy zebr są wyjątkowo wyraźne i odpowiednio wąskie.

Niewykluczone, że także inne zwierzęta w paski dezorientują w ten sposób gryzące owady. Kolejny ważny wniosek płynący z tej pracy, to: chcesz uchronić się przed muchami, zakładaj koszulki w paski, jak zebra.

Źródło:
Ádám Egri, Miklós Blahó, György Kriska, Róbert Farkas, Mónika Gyurkovszky, Susanne Åkesson, & Gábor Horváth (2012). Polarotactic tabanids find striped patterns with brightness and/or polarization modulation least attractive: an advantage of zebra stripes The Journal of Experimental Biology, 215, 736-745


Zdjęcię w nagłówku: Plastikowe koniki biorące udział w eksperymencie (fot. Gábor Horváth).

wtorek, 29 listopada 2011

Zlodowacenia i nibynóżki

Nadchodząca zima nas tymczasowo rozpieszcza, więc spragnionym porządnych mrozów i śniegów (i nie tylko im) proponuję wycieczkę w odległe czasy, kiedy nawet plaże mórz równikowych pokryte były krą. Było to czasy tzw. Ziemi-śnieżki (ang. Snowball Earth), a działo się to wszystko pomiędzy 850-635 mln lat temu, czyli w kriogenie. Jak się wydaje, to globalne zlodowacenie znacznie przyczyniło się do rozwoju życia na Ziemi. Po jego ustąpieniu, czyli w ediakarze, znajdujemy sporo skamieniałości organizmów wielokomórkowych, które wcześniej nie występowały. W tym ujęciu globalne zlodowacenie byłoby katalizatorem przystosowań adaptacyjnych prowadzącym od prostych organizmów jednokomórkowych (eukariotów) do zorganizowanych, wielkomórkowych organizmów  czyli Metazoa. Mechanizm tych zmian nie jest do końca poznany i należy oczekiwać, że kriogen dostarczy nam jeszcze niejednego tematu do rozważań.
A oto co odkryto ostatnio...


Zacznijmy od tego, że sama teoria Ziemi-snieżki, choć bardzo spektakularna, nie do końca zyskuje aprobatę środowiska geologicznego. Jednym z dowodów na całkowite zlodowacenie Ziemi, od bieguna do bieguna, poprzez równik, są dane paleomagnetyczne. Pokazują one, że osady polodowcowe datowane na ponad 700 mln lat temu występowały w okolicach równika. Niektórzy podważają te dane, twierdząc, że nie wiemy, gdzie znajdowały się bieguny magnetyczne Ziemi, więc i pozycja paleomagnetyczna jest niepewna.

Dla porządku, należy dodać, że rozważa się głównie występowanie zlodowaceń na poziomie morza, czy też zamarzającego morza. Na równiku mogą występować lodowce, jeśli znajduje się tam odpowiednio wysoka góra, taka jak obecnie Kilimandżaro. Problem zlodowaceń równikowych dotyczy także znacznie młodszych osadów, np. ze środkowego kambru (ok. 500 mln latemu) (Runkel et al., 2010). Z braku powszechnej zgody na Ziemię-śnieżkę, niektórzy propnują Ziemię-błoto pośniegowe (ang. Slush-ball Earth), co kojarzy się ze stanem polskich dróg zimą.

Jak zwał tak zwał, w każdym razie, Ziemię nawiedziły wtedy dwa duże zlodowcenia czyli epoki lodowe: starsza o nazwie strut i młodsza o nazwie marino. Trwały dość długo, bo około 20 mln lat każda. Sekwencja osadów towarzysząca każdej z tych epok lodowych kończy się wapieniami lub dolomitami. Uważa się, że jest to zapis ocieplenia, topnienia pokrywy lodowej, podnoszenia się poziomu morza i wkraczania linii brzegowej w głąb lądów. Te osady węglanowe mogły powstać w takim właśnie, płytkomorskim środowisku. I one dostarczyły ostatnich znalezisk.

Aglutynująca otwornica z kriogenu
(Bosak et al., 2011a)
We wspomnianych wyżej węglanach bogatych w materię organiczną, pochodzących z pn. Namibii i Mongolii, znaleziono liczne szkieleciki jakichś aglutynujących organizmów, o wyglądzie beczułek lub dzbaneczków, przypominających współczesne opancerzone amebowate posiadające nibynóżkami (pseudopodia). Chodzi tu o przedstawicieli Amoebozoa wytwarzających skorupki, a nie o popularnego pełzaka-amebę. Byłyby to jedne z najstarszych cudzożywnych (heterotroficznych) eukariotów (Bosak et al., 2011a).

Zróżnicownie znalezionych skamieniałości wskazuje na to, że mogły należeć do conajmniej dwóch rodzin zbliżonych do współczesnych Amoebozoa. Co ciekawe, skorupki tych amebowatych oblepione są różnymi minerałami (pochodzącymi z różnych środowisk depozycyjnych), co może również świadczyć o tym, że oblepianie się (aglutynowanie) było już wtedy dość powszechnym sposobem na osłanianie komórki eukariotycznej.

Współczesna otwornica planktoniczna
z widocznymi pseudopodiami (Safay CC-BY-SA-2.5)
Współczesne Amoebozoa obejmują także tzw. korzenionóżki (Rhizopoda), czyli właśnie te amebowate z nibnóżkami. Z kolei, te z nich, które oblepiają się ziarenkami znalezionymi na dnie, nazywamy otwornicami aglutynującymi. Sugestia jest zatem taka, że znalezione w węglanowych osadach post-glacjalnych dolnego kriogenu dzbaneczki to właśnie aglutynujące otwornice (uff..) (Bosak et al., 2011b). Dowodem potwierdzającym te przypuszczenia, jest także skład pozlepianej skorupki. Tylko otwornice aglutynujące mogą oblepiać się różnym materiałem mineralnym, nie są wybredne pod tym względem.

Całe to znalezisko potwierdza przypuszczenia, że otwornice pojawiły na długo przed kambrem (543-488 mln lat temu). Amebowaci przodkowie otwornic zdecydowali się na budowanie pancerzyków z materiału znalezionego na dnie prawdopodobnie podczas wielkich zlodowaceń z początku kriogenu.

Jeśli dalej nie wiecie co to są otwornice, poczytajcie wiersz Wisławy Szymborskiej (chociaż pisze tylko o wapiennych otwornicach, a nie aglutynujących):

Otwornice

No cóż, na przykład takie otwornice
Żyły tutaj, bo były, a były, bo żyły.
Jak mogły, skoro mogły i jak potrafiły.
W liczbie mnogiej, bo mnogiej,
choć każda z osobna,
we własnej, bo własnej
wapiennej skorupce.
Warstwami, bo warstwami
czas je potem streszczał,
nie wdając się w szczegóły,
bo w szczegółach litość.
I oto mam przed sobą
dwa widoki w jednym:
żałosne cmentarzysko
wiecznych odpoczywań
czyli
zachwycające, wyłonione z morza,
lazurowego morza białe skały,
skały, które tu są, ponieważ są.


Źródła:
1. Bosak, T., Lahr, D., Pruss, S., Macdonald, F., Dalton, L., & Matys, E. (2011a). Agglutinated tests in post-Sturtian cap carbonates of Namibia and Mongolia Earth and Planetary Science Letters, 308 (1-2), 29-40 DOI: 10.1016/j.epsl.2011.05.030
2. Bosak, T., Lahr, D., Pruss, S., Macdonald, F., Gooday, A., Dalton, L., & Matys, E. (2011b). Possible early foraminiferans in post-Sturtian (716-635 Ma) cap carbonates Geology DOI: 10.1130/G32535.1
3. Runkel, A., Mackey, T., Cowan, C., & Fox, D. (2010). Tropical shoreline ice in the late Cambrian: Implications for Earth's climate between the Cambrian Explosion and the Great Ordovician Biodiversification Event GSA Today, 4-10 DOI: 10.1130/GSATG84A.1
4. Fot. w nagłówku: Ernest Haeckl Kunstformen der Natur Public Domain

sobota, 8 października 2011

Gady łożyskowe


Ciąża, poród, noworodek...to wszystko kojarzy nam się z ludźmi, a przy odrobinie wyobraźni z pozostałymi ssakami łożyskowymi. U nich bowiem płód rozwija się w łożysku, które tworzy się z tkanki macicy. Poprzez łożysko odbywa się wymiana pokarmu, tlenu i wydzielin pomiędzy zarodkiem a matką. Potem łożysko usuwane jest z organizmu matki podczas porodu. I choć żyworodność znana jest u wielu grup organizmów, od ryb, poprzez płazy, do gadów (z wyjątkiem ptaków), to łożysko wydawało się cechą typową tylko dla ssaków łożyskowych (co podkreślono w nazwie). No właśnie, wydawało się..

A wszystko za sprawą małej, niepozornej jaszczurki Trachylepis ivensii należącej do najliczniejszej rodziny jaszczurek - scynkowatych. T. ivensii żyje w Afryce, dorosła samica osiąga do 14 cm długości, bez ogona, którego może się łatwo pozbyć (ale potem szybko odrasta). Niewiele o niej wiadomo i pewnie żyłaby sobie bez rozgłosu, gdyby nie Blackburn i Flemming (2011). Uczeni ci koniecznie chcieli się dowiedzieć jak nasz scynkowaty bohater radzi sobie z żyworodnością.

W przypadku jaszczurek (i innych żyworodnych gadów) jajo z zarodkiem rozwija się w jajowodzie i odżywia się tam żółtkiem z tegoż jaja, wchodząc w niewielki, lub żaden, kontakt z gadzią mamą. Jest więc jajo samodzielnym tworem, otoczonym ścianką i zasadniczo oddzielonym od wymiany pokarmowo-gazowej matki. Czyli nie ma tam czegoś takiego jak ssacze łożysko.

Jednak nasz bohater T. ivensii ma bardzo małe żółtko, więc zarodek musi dostawać sporo pokarmu od matki. Po dokładnym zbadaniu jajowodów kilku okazów T. ivensii stwierdzono, że jajo zarodka jest niejako wszczepione w ścianę jajowodu i pomiędzy nim a matką zachodzi wymiana pokarmowo-gazowa, taka jak u ssaków łożyskowych. Można zatem nazwać T. ivensii gadem łożyskowym.

T. ivensii nie jest pierwszym gatunkiem "gadów łożyskowych". Inne scynkowate z Ameryki Pd. i Afryki również wykształciły u siebie specyficzne łożyska umożliwiające im odżywianie zarodka w jaju. Jednak w każdym przypadku jest to nieco inny sposób, zatem cecha ta pojawiła się niezależnie conajmniej kilka razy w ewolucji scynkowatych.

Źródła:
1. Blackburn, D., & Flemming, A. (2011). Invasive implantation and intimate placental associations in a placentotrophic african lizard, Trachylepis ivensi (scincidae) Journal of Morphology DOI: 10.1002/jmor.11011
2. Trachylepis maculilabris fot. Muhammad Mahdi Karim GNU Free Documentation Licence ver. 1.2

środa, 5 października 2011

Sex nie tylko z neandertalczykiem

Woman-X
Porównywanie DNA współczesnych ludzi z ich odległymi przodkami po raz kolejny postawiało przed nauką problem definiowania, nie tylko naszego własnego gatunku (Homo sapiens), ale także definicji gatunku w ogóle. Pytanie to stało się szczególnie istotne, gdy okazało się, że współcześni ludzie noszą ślady genomu człowieka neandertalskiego i człowieka z jaskini Denisova. Oznacza to, że nasi przodkowie uprawiali seks z napotkanymi na swej migracyjnej drodze istotami, które skłonni byliśmy do tej pory uważać za inne gatunki lub podgatunki rodzaju ludzkiego Homo. Mało tego, seks był udany, bo z tych kontaktów narodziły się dzieci, których prapra..wnukami jesteśmy my sami.

W poprzednich postach pisałem już o allelach neandertalczyka występujących wśród populacji europejskiej oraz o kontaktach człowieka z jaskini Denisova z Azjatami. Wiemy zatem, że do kontaktów dochodziło i możemy się zastanawiać, mówiąc brutalnie, nad tym czy to była zoofilia, czy też nie?

Jeśli przyjąć obowiązujące poglądy paleoantropologów, była to zoofilia, bo różnica anatomiczna i rozwojowa pomiędzy neandertalczykiem a współczesnym Homo sapiens jest o kilka skal większa niż to, co obserwujemy wśród obecnych populacji ludzkich. W związku z czym, neandertalczyk był innym gatunkiem, lub w ostateczności podgatunkiem Homo sapiens. Z drugiej strony, skoro krzyżowaliśmy się z neandertalczykiem i mieliśmy płodne potomstwo, to spełnia to wymogi biologicznej definicji gatunku wg Ernsta Mayra, więc byłby to jeden gatunek Homo. 

Jeszcze więcej zamieszania w klasyfikację taksonomiczną człowieka wprowadziło syberyjskie znalezisko w jaskini Denisova. Znaleziono tam fragmenty szkieletu (m.in zęby) oraz wytwory rąk kogoś zbliżonego genetycznie do naendertalczyka (genom różni się tylko o 9% bardziej niż wynosi różnica pomiędzy współczesnym Francuzem a Buszmenem z jednego gatunku H. sapiens). I ten człowiek z jaskini Denisova też współżył z H. sapiens, który dotarł do Azji i doczekał się wnuków żyjących dzisiaj we wschodniej i południowo-wschodniej Azji (Gibbons, 2011b).

Biorąc pod uwagę powyższe fakty, warto zastanowić się czy może coś jest nie tak z definicją gatunku? Może różne (pod)gatunki, stosunkowo blisko ze sobą spokrewnione, mogą mieć płodne potomstwo? Niektórzy uważają, że rozróżnianie gatunków i podgatunków, to taki sztuczny, akademicki problem. W świecie ssaków jest ponad 330 gatunków spokrewnionych, które próbują krzyżować się z innymi gatunkami, z czego prawie 100 ma płodne potomstwo (Gibbons, 2011a).

Wydaje się, że na oficjalną nazwę taksonomiczną człowieka z jaskini Denisova przyjdzie poczekać (na razie jest to tzw. Woman-X) i pogodzić się z faktem, że prawa człowieka mogą obejmować nie tylko nas, ale gatunki z nami spokrewnione. Jeśli dobrze pamiętam, to w Hiszpanii Komisja ds. Środowiska Naturalnego przyjęła parę lat temu rezolucję na temat wciągnięcia małp człekokształtnych do "rodziny ludzkiej", a Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu rozpatrywał już sprawę szympansa. Sami zatem czujemy, że one są z nami spokrewnione. Pamietajcie też, że kiedy pies waszej dziewczyny (ew. teściowej) rzuca się na waszą nogę w celach prokreacyjnych, to miejcie pewność, że on też to czuje.


Źródła:
1. Gibbons A (2011a). Anthropology. A new view of the birth of Homo sapiens. Science (New York, N.Y.), 331 (6016), 392-4 PMID: 21273464
2. Gibbons A (2011b). Paleoanthropology. Who were the Denisovans? Science (New York, N.Y.), 333 (6046), 1084-7 PMID: 21868646
3. Fot. www.abovetopsecret.com

wtorek, 4 października 2011

Włosy Aborygenów

Aborygen australijski
Ludzie pomimo swej różnorodnej powierzchowności, są stosunkowo jednorodni genetycznie. Badania pokazały, że różnorodność DNA jaka występuje, jest największa wśród ludów wschodniej Afryki, zaś najmniejsza wśród Indian południowoamerykańskich. Wywnioskowano na tej podstawie, że kolebką naszego Homo sapiens jest właśnie wschodnia Afryka i stamtąd kiedyś wywędrowaliśmy.
Inaczej mówiąc, ludzie poza Afryką reprezentują tylko linię genetyczną tych przodków, którzy opuścili Afrykę. Pozostałe linie pozostały w Afryce i tam się rozwijają. Dochodzi do tego, że sąsiedzi z afrykańskich wiosek są bardziej zróżnicowani genetycznie niż np. Polacy i Francuzi. Wyjście z Afryki pierwszych przedstawicieli Homo sapiens współczesnego typu nazywa się "Out of Africa" czyli "Pożegnanie z Afryką" co przywodzi na myśl film Sydneya Pollacka
Zagadką pozostaje dokładny czas i droga rozprzestrzeniania się ludów opuszczających Afrykę.

piątek, 23 września 2011

Następna Pangea


Trzęsienia Ziemi, wybuchy wulkanów stale przypominają nam, że nasza planeta żyje. To wewnętrzne, burzliwe życie nieodmiennie prowadzi do przemieszczania się skorupy kontynentalnej, do ruchu kontynentów. Dokładne pomiary tempa przemieszczania się kontynentów pokazały, że w niektórych przypadkach prędkość może dochodzić nawet do 20 cm/rok. Takie tempo osiąga przyrost skorupy oceanicznej na południowym Pacyfiku. Łatwo sobie wyliczyć, że w ciągu ostatnich 100 lat dwa punkty w tamtym regionie oddaliły się od siebie o 20 metrów.
Nie wszędzie jednak jest tak drastycznie, np. Ameryka Północna odjechała od Europy od czasu I wojny światowej tylko ok. 2 m. Jeśli ktoś chce się naocznie przekonać czy tak jest, może się wybrać na Islandię, która leży dokładnie na środku grzbietu śródatlantyckiego i lewa strona Islandii ciągnie w stronę Ameryki, a prawa w stronę Europy. Są tam rozpadliny, które stale się powiększają, gdzie po jednej stronie mamy Amerykę a po drugiej Europę. Tam można zobaczyć wspomniane, 2m szczeliny powstałe w ciągu ostatnich 100 lat.
Wnioski płynące z powyższego wydają się oczywiste: konfiguracja lądów zmienia się w czasie. Na podstawie wielu wskazówek: paleontologicznych, sedymentologicznych i paleomagnetycznych udało nam się zrekonstruować pozycję lądów w minionych epokach geologicznych. Kontynenty, które wtedy istniały uzyskały swoje nazwy. Do najważniejszych kontynentów, które kiedyś były na Ziemi należą m.in. Gondwana obejmująca dzisiejsze kontynenty południowe (Amerykę Pd., Australię, Antarktydę, Afrykę i płw. indyjski) oraz Pangea. Pangea nazywana jest superkontynentem bo składała się z wszystkich ówczesnych płyt kontynentalnych połączonych razem. Tak działo się w permie, czyli ponad 250 mln lat temu.
Po rozwikłaniu zagadki konfiguracji minionych lądów, nadeszła pora na próby przedstawienia wyglądu Ziemi w przyszłości.

wtorek, 13 września 2011

Kolejny australopitek

Stadko australopiteków (BBC Walking with Beasts)
Najbardziej popularna wersja ewolucji naszego własnego rodzaju Homo zakłada, że jego bezpośrednim przodkiem był rodzaj Australopithecus. Australopiteki to dość rozpowszechnione hominidy występujące w Afryce południowo-wschodniej, mniej więcej pomiędzy 4 a 2 mln lat temu (w pliocenie). Wśród nich szczególne miejsce zajmuje Lucy, prawie kompletny szkielet Australopithecus afarensis, gatunku, który uważano za przedstawiciela linii rodowej prowadzącej do rodzaju Homo. W szczególności do Homo erectusa, co do którego nie ma wątpliwości, że należy do tego samego rodzaju co człowiek.

Lucy (fot. National Geographic)
Linia ewolucyjna prowadząca od australopiteków do rodzaju Homo była jednak słabo udokumentowana. Jak się wydaje, mamy obecnie częściowe wypełnienie tej luki w zapisie kopalnym. W Afryce południowej odnaleziono szczątki, które zinterpretowano jako nowy gatunek australopiteka Australopithecus sediba. A. sediba reprezentuje zaawansowanego ewolucyjnie australopiteka, którego wiele cech anatomicznych jest bliższych cechom rodzaju Homo, niż pozostałym australopitekom. Wszystko wskazuje na to, że może to być gatunek z linii rozwojowej bezpośrednio poprzedzającej pojawienie się Homo. Szczególną uwagę poświęcono dłoni, która odpowiada naszym wyobrażeniom o formie pośredniej pomiędzy australopitekiem a Homo (Kivell et al., 2011).

Szczątki A. sediba wydatowano na 1.98 mln lat temu, czyli mniej więcej prawdopodobny czas wyodrębniania się rodzaju Homo (Pickering et al., 2011). Wszystko byłoby super, gdyby nie jedna ewolucyjna zagwozdka. Objętość mózgu A. sediba.
 

Pojawienie się naszego rodzaju Homo wiąże się ze skokowym przyrostem objętości mózgu. Australopiteki miały mózgi o objętości ok. 0.5 l, np. A. afarensis średnio 0.459 l, zaś H. erectus ok. 1 litra. Tymczasem zmierzona objętość A. sediba to ok. 0.42 litra, czyli mniej niż u pozostałych australopiteków, także tych ewolucyjnie starszych. Z kolei wewnętrzna budowa puszki mózgowej ujawniła rozwinięta część mózgu zwaną zakrętem czołowym dolnym (gyrus frontalis inferior), która u ludzi odpowiada za umiejętność posługiwania się mową. Wydaje się, że A. sediba był w jakimś stopniu zdolny do artykułowania mowy, umiejętności, którą posiadał już H. erectus. Teza ta jest w tej chwili hipotetyczna, gdyż nie zachowały się w pełni kości szyi i nie można stwierdzić obecności strun głosowych (Carlson et al., 2011).
Pozostało pytanie o miejsce powstania rodzaju Homo. Czy była to wschodnia czy południowa Afryka?


Źródła:
1. Carlson, K., Stout, D., Jashashvili, T., de Ruiter, D., Tafforeau, P., Carlson, K., & Berger, L. (2011). The Endocast of MH1, Australopithecus sediba Science, 333 (6048), 1402-1407 DOI: 10.1126/science.1203922
2. Kivell, T., Kibii, J., Churchill, S., Schmid, P., & Berger, L. (2011). Australopithecus sediba Hand Demonstrates Mosaic Evolution of Locomotor and Manipulative Abilities Science, 333 (6048), 1411-1417 DOI: 10.1126/science.1202625
3. Pickering, R., Dirks, P., Jinnah, Z., de Ruiter, D., Churchill, S., Herries, A., Woodhead, J., Hellstrom, J., & Berger, L. (2011). Australopithecus sediba at 1.977 Ma and Implications for the Origins of the Genus Homo Science, 333 (6048), 1421-1423 DOI: 10.1126/science.1203697

piątek, 3 czerwca 2011

W poszukiwaniu partnerki

A. africanus (humanorigins.si.edu)
Tradycja wypraw w dalekie regiony w poszukiwaniu partnerki może mieć bardzo głębokie korzenie. Korzenie sięgające pliocenu czyli czasów kiedy południową Afrykę zamieszkiwały australopiteki. Te gracylne, jak Australipthecus africanus i te masywne, jak Paranthropus robustus. Ostatnio przeanalizowano izotopy strontu w zębach tychże hominidów (Nature), bowiem skład izotopowy strontu może odzwierciedlać podłoże mineralne, na którym przebywały dorastające australopiteki. Okazało się, że otrzymano rozbieżne wyniki dla większych i mniejszych zębów. Ponieważ był to czas kiedy dymorfizm płciowy hominidów był bardzo wyraźnie zaznaczony, mniejsze zęby zidentyfikowano jako zęby samic, większe jako samców. W efekcie stwierdzono, że większość samic zakończyła swój żywot w miejscu innym niż okres dojrzewania, podczas gdy samce w zasadzie całe życie spędzały w jednym miejscu. No i tu zaczyna się pole do interpretacji.. Albo samice same włóczyły się po okolicy szukając okazji..albo samce wyprawiały się po samice, kiedy w stadzie zaczynało brakować niespokrewnionych kandydatek do spółkowania. W dobie poprawności politycznej, zapewne żeby nie być posądzanym o seksizm, naukowcy wysunęli jeszcze jeden wniosek..., że samce wolały dolomityczne podłoże. Jak dla mnie, ostatni wniosek to "rewela", ale może się mylę. Co ciekawe dyspersja samic jest charakterystyczna także dla współczesnych szympansów, bonobo i ludzi. No i przypominają się lektury z młodości i uprowadzenie Danusi z Krzyżaków czy Oleńki z Potopu,  co z pewnością zwiększało ich dyspersję.

niedziela, 15 maja 2011

Pierwsza była krokodyla mama

Okazuje się, że zanim do Ameryki dopłynął Jan z Kolna i Wikingowie, a nawet zanim pojawił się tam człowiek, dopłynęły tam afrykańskie krokodyle, donosi Evon Hekkala (Molecular Phylogenetics and Evolution). Otóż wszystkie amerykańskie krokodyle wywodzą się od tych znad Nilu. Linia amerykańskich krokodyli oddzieliła się od afrykańskiej pod koniec miocenu (ok. 7 mln lat temu). Wtedy Ocean Atlantycki mógł mieć ok. 2800 km. Tyle musiały pokonać krokodyle, żeby zdobyć nowy ląd. Jest to możliwe, gdyż zwierzęta te znakomicie tolerują zasolone wody morskie i potrafią wytrzymać bez jedzenia nawet przez pół roku. Oczywiście nie była to wyprawa w poszukiwaniu nowej drogi do Indii, lecz jak się wydaje, zagubione zwierzę dryfowało pchane równikowymi prądami na zachód. Tak, tak, jedno zwierzę, bo była to prawdopodobnie samotna samica. Współczesne samice krokodyli potrafią przez kilkanaście miesięcy przechowywać spermę zdolną do zapłodnienia. Krokodyla mama przepłynęła Atlantyk i złożyła jaja na nowym brzegu "zakrokodylając" Amerykę. Nic dodać, nic ująć. Warto wspomnieć, że pod koniec miocenu, w messynie, doszło do wyschnięcia Morza Śródziemnego, z tym, że messyńskie sole datowane są na ok. 5,5 mln lat, wtedy krokodyle były już w Ameryce. Pokazuje to jednak, że sporą część drogi znad Nilu mogły pokonać suchą nogą :)