Ataki hakerskie, piractwo komputerowe, kradzieże własności intelektualnej..po co nam to?
Pomijam kwestię samego sformułowania dokumentu, który w opinii niektórych stanowi podstawę do nadużywania władzy przez właścicieli praw autorskich. Najbardziej spornym punktem jest możliwość zablokowania serwisu internetowego tylko na podstawie doniesienia o podejrzeniu naruszenia praw autorskich, bez decyzji sądu. W praktyce może to oznaczać lawinę wniosków o zamknięcie wielu popularnych serwisów i ich walkę post factum o udowodnienie, że jednak praw nie łamią (co już samo w sobie jest naruszeniem zasady domniemania niewinności).
Ale nie o tym chcę napisać.
Problem jest szerszy i boję, że spór o ACTA zamieni się w wojnę pomiędzy piratami komputerowymi a właścicielami majątkowych praw autorskich. Niepotrzebnie, bo nie o to idzie.
Problemów związanych z ACTA jest sporo, ja skupię się na tych, moim zdaniem, najważniejszych, o których nie wspomina się (z dłuższym wstępem).
Tytułem wstępu problem, najłatwiejszy chyba do nakreślenia, czyli sama kwestia praw autorskich, tzw. copyright (potraktujmy razem prawa autorskie i majątkowe).
Idea praw pojawiła się wraz z wynalezieniem druku, czyli technologią, która pozwalała na wielonakładowe wydania. Nastąpiła szybka komercjalizacja rynku. Coś co przedtem powstawało latami za grubymi murami klasztorów, teraz trafiło pod strzechy. Później pojawiła się prasa, masowa książka i pojawiła się konkurencja. Wcześniej dzieciom na dobranoc opowiadano bajki oparte na wolnej licencji, potem za te bajki spisane przez człowieka z nazwiskiem i wydrukowane, trzeba było już płacić.
Kolejną grupą, która zaczęła się domagać zabezpieczenia swojej kasy była grupa związana z muzyką. W XX w zaczęto na wielką skalę dystrybuować muzykę i czerpać z tego ogromne zyski powstały olbrzymie koncerny i zaczęło się odpowiednie zabezpieczanie praw autorskich. Jeśli wcześniej Janko Muzykant coś tam sobie niewinnie brzdąkał ze słuchu, teraz musiał mieć się na baczności, bo nie miał pewności czy nie podsłuchał jakiegoś zastrzeżonego utworu muzycznego. Mogło to godzić w zyski koncernów muzycznych.
Wtedy jeszcze ostała się wolna grupa malarzy, ale i oni zorientowali się, że zrodziła się X muza czyli film poprzedzony narodzinami fotografii. Znów można było na wielką skalę kopiować i dystrybuować obrazy (w tym ruchome) i zarabiać na tym olbrzymie pieniądze. W dobie globalnej gospodarki zdjęcia z Nowego Jorku można spotkać wszędzie.
Z konkurencją można walczyć na różne sposoby, ale najlepiej walczy się na argumenty prawne. Jak widać prawa autorskie chroniły masowy rynek sprzedaży zapewniając posiadaczom tych praw odpowiednie zyski. Wynika z tego, że za większością praw autorskich stoi olbrzymia kasa, związana z upowszechnianiem się technik powielania. Czy dobrze, czy źle to już nie moja sprawa. Jeśli ktoś coś sprzedaje, to można to kupić lub nie. Kraść nie można. Kradzież zawsze pozostanie kradzieżą.
W dobie internetu takich kradzieży i zarabiania na cudzej własności jest mnóstwo. I temu należy się przeciwstawiać. Pomijam fakt skąd to się wzięło i dlaczego było tolerowane od początku.
Ale właśnie teraz trzeba zadać sobie pytanie, czy internet nie zmusza nas do wypracowania zupełnie innych sposobów dzielenia się zdobyczami szeroko pojętej sztuki, kultury, nauki?
Czy prawa autorskie nie są narzędziem do potrzymania monopolu na kulturę i sztukę przez wielkie korporacje showbiznesu?
Czy prawa autorskie w ogóle chronią sztukę przed upadkiem?
Nie.
One bronią dochodu generowanego przez tę sztukę.
Czy sztuka umarłaby gdyby przestano przestrzegać praw autorskich?
Nie. Wprost przeciwnie, rozwinęła by się.
Czy van Gogh malował bo chciał się wzbogacić? Czy rysunki naskalne odbito ze ścian i sprzedano w paleolicie?
A co z architekturą? Czy każą nam płacić za patrzenie na dzieło sztuki architektonicznej?
Czy przywołany już Janko Muzykant grał, bo myślał o pieniądzach?
Nie.
Wszystko to, sztuka, kultura, filozofia wynika z wewnętrznej potrzeby człowieka.
Sztuka była, jest i będzie, niezależnie od praw autorskich.
To samo dotyczy nauki.
Nie tędy droga.
![]() |
Richard Stallman, apostoł wolnego oprogramowania |
Free culture jest rozwinięciem idei otwartego oprogramowania, a jego najbardziej znanym przejawem jest licencja Creative Commons.
Jakoś nikt przy okazji ACTA nie wspomniał o Wolnej Kulturze i Creative Commons, z której licencji korzysta m.in. Wikipedia. Z grubsza polega to na tym, że korzystanie z materiałów źródłowych do celów niekomercyjnych jest dozwolone pod warunkiem podania autora tych źródeł.
Jeśli jesteś za wolnością przekazu, wolnością sztuki, nauki i kultury musisz przejść na stronę Wolnej Kultury, na stronę open source. Innej drogi nie ma.
Jeśli to nie nastąpi czekają nas kolejne restrykcje, zmiany prawa, dyktat korporacji i monopolizacja rynku.
Nie bójce się o upadek sztuki. Nie upadnie.
Śledźcie rozwój wolnego oprogramowania i wolnej kultury. Nikt nie każe Wam kupować ani kraść. Jesteście wolni i nie dajcie się zniewolić.
ps. Zainteresowanych innym podejściem do sprawy odsyłam do blogu Rafała Nic prostszego i dyskusji do posta http://nicprostszego.wordpress.com/2012/01/25/co-probuje-osiagnac-grupa-anonymous-i-czemu-popieram-acta
Kilka linków związanych z wolnością:
Free Culture Movement http://en.wikipedia.org/wiki/Free_culture_movement
Wolna muzyka - Serwis Jamendo http://www.jamendo.com/pl/
Free software http://en.wikipedia.org/wiki/Free_software
Open Clipart http://openclipart.org/
ACTA na wikipedii http://pl.wikipedia.org/wiki/Anti-Counterfeiting_Trade_Agreement
fot. w nagłówku: David B. Lyons Public Domain