Kokolitofory - mali bohaterowie mórz i oceanów

Kokolitofory (Coccolithophores), to tajemnicze morskie żyjątka, które wpływają na klimat na Ziemi bardziej niż Wam się wydaje.

Ciepłe bajorko Darwina

Wygląda na to, że Darwin i tym razem miał rację. Ciepłe bajorka w pobliżu źródeł hydrotermalnych są lepszym środowiskiem do powstania życia niż okolice dna oceanów w pobliżu tzw. ventów

Mech i wielkie wymieranie

Pierwsze mchy pojawiły się na lądzie w ordowiku. Uruchomiona przez nie reakcja hydrolizy krzemianów doprowadziła do zlodowacenia i wielkiego wymierania.

Zagłuszanie oceanu

Ocean pełen jest dźwięków. Trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów i odgłosy zwierząt. Coraz częściej jednak słychać hałas ludzkich urządzeń. Hałas, który zabija wieloryby.

Kleszcze i niesporczaki w kosmosie

Nie są tak odporne jak bakterie, a jednak. Niesporczaki i kleszcze są w stanie przetrwać podróż międzygwiezdną i zasiedlić kosmos.

piątek, 30 marca 2012

Najostrzejsze zęby świata

Konodonty przez długie lata rozpalały wyobraźnię paleontologów. Największe emocje mamy już chyba za sobą, ale te tajemnicze skamieniałości potrafią nas wciąż zaskoczyć. Od niedawna mogą poszczycić się  rekordem rodem z Księgi Guinessa - zwierzątka te miały najostrzejsze zęby jakie znamy. Brzeg ząbka był 20 razy cieńszy od ludzkiego włosa, ale nacisk jaki wywoływał był porównywalny z siłą ludzkich szczęk.
Na początek kilka wyjaśnień. Tak naprawdę nazwa konodont odnosi się obecnie zarówno do wymarłej grupy zwierząt (Conodonta), jak i do znajdowanych licznie skamieniałości, które są tylko częścią aparatu gębowego. To właśnie te części aparatu gębowego rozpalały wyobraźnię paleontologów. Konodonty znane dość licznie z osadów od późnego kambru do późnego triasu, są na tyle zróżnicowane, że można było na podstawie ich zmienności dokładnie rozpoziomować osady całego paleozoiku. Bardzo przypominają ząbki kręgowców, są zbudowane z fosforanu wapnia, ale są bardzo małe, max. 3 mm długości.
Różne typy konodontów (brak platformowych form) (fot. USGS)
Konodonty platformowe (fot. Keith Mann)
Przez długie lata nie można było znaleźć skamieniałości zwierzęcia, z którego pochodzą konodonty, więc roztaczano różne wizje ich pochodzenia. Część badaczy widziała je jako aparaty gębowe pierścienic tzw. skolekodonty
Aparat gębowy pierścienic złożony ze skolekodontów (fot. Olle Hints CC-BY)
Do tego obrazu nie pasował jednak budulec oraz brak śladów zużycia konodontów. W 1983 roku po raz pierwszy znaleziono kompletny szkielet zwierzęcia konodontonośnego i okazało się, że nie jest to robak tylko prymitywny strunowiec, jeszcze bez wykształconych szczęk. Jedynym elementem szkieletowym były te ząbki znajdowane wcześniej jako konodonty. Ponieważ zwierz nie miał szczęk, więc konodonty nie są tak naprawdę prawdziwymi zębami, tylko elementami chwytnymi otworu gębowego. Jeśli macie kłopot ze zrozumieniem o co chodzi, to spójrzcie np. na minoga.
Minogi japońskie przyklejone do szyby akwarium, widać aparaty gębowe (fot. sunko75)
Dzisiaj, wymarłe konodonty uważa się za dalekich krewnych szczecioszczękich (Chaetognatha), dziwolągów żyjących w morzach, zwanych też czasami strzałkami morskimi. Szczecioszczękie jako pierwsza grupa wśród prymitywnych wtóroustych (Deuterostomia) wykształciły tzw. protokonodonty, zbliżone do naszych bohaterów - konodontów właściwych (tzw. eukonodontów). Obecnie Chaetognatha częściej zalicza się do pierwoustych, a konodonty klasyfikuje się jako prawdopodobne wczesne kręgowce spokrewnione z minogami. Jednak ich aparat gębowy bardziej przypomniał ten szczecioszczękich. (patrz komentarz Tomasza Skawińskiego oraz dodatkowe obrazki pod postem wyjaśniające relacje szczecioszczękich i konodontów).


Gdybyśmy mieli wyobrazić sobie żyjącego konodonta, to sterczałby on pionowo (? jak szczecioszczękie) w toni wodnej i wyczekiwał na zdobycz. Miałby max. parę centymetrów długości, wielkie oczy oraz duży otwór gębowy z wyszczerzonymi chwytnymi elementami przypominającymi zęby. Część badaczy uważa, że właściwie były to protozęby, z tym, że potrafiły się regenerować, stąd powszechny brak śladów zużycia.
Aparat gębowy szczecioszczękich, podobny do konodontów (fot. Encyclopedia of Life)
Żeby przekonać się jak te protozęby działały postanowiono zrekonstruować cały aparat gębowy konodonta i stworzyć jego model komputerowy. Do analizy wykorzystano metody stosowane do określania działania sił aerodynamicznych oraz porównano konodonty z podobnej wielkości ząbkami nietoperzy (Jones et al., 2012). 
Jedna z rekonstrukcji konodontów (rys. The Frog Blog)

Ze stworzonego modelu wynika, że konodonty nie używały siły mięśni do gryzienia, tak jak to czynią np. ssaki. One polegały jedynie na ostrości swoich ząbków, które cięły ofiarę tak jak brzytwa. Złapana ofiara była szatkowana na części przesuwając się w aparacie gębowym. Kolejna różnica pomiędzy kręgowcami a konodontami jest taka, że nasze szczęki pracują w układzie góra-dół, a u konodonta aparat gębowy lewa-prawa.
Tak wygląda najostrzejszy ząb świata pod skaningiem (fot. X_criticalmass)
Ta szczególna ostrość zębów sprawiała, że z pewnością częściej się uszkadzały i tępiły, stąd występujący u konodontów mechanizm regeneracji uszkodzeń, cechy, która (niestety) zanikła u pozostałych kręgowców. Ale to nie koniec niespodzianek konodontowych. Ostre ząbki służyły także do wbijania się w ciało ofiary i wstrzykiwania jej jadu. I to też jest rekord pt. najstarsze zęby jadowe świata (Szaniawski, 2009). Warto dodać, że także niektóre współczesne szczecioszczękie są jadowite.
Konodonty z widocznym kanalikiem jadowym (Szaniawski, 2009)
Konodonty to pierwsza grupa strunowców, która eksperymentowała z uzębieniem. W aparacie gębowym występowało pełne zróżnicowanie, od typowo tnących ząbków, po platformowe, miażdżące formy. Być może to jest kluczem do sukcesu tych stworzeń. W końcu żyły 300 mln lat i przetrwały jako nieliczne największe wymieranie w dziejach Ziemi, granicę perm-trias.

[Edit] Dziękuję Tomaszowi Skawińskiemu za komentarz i dorzucam jeszcze rekonstrukcje konodonta i aparatu gębowego, oraz pozycję filogenetyczną konodontów z pracy Dzika (2000). Zwróć uwagę na pokrewieństwo pomiędzy konodontami i szczecioszczękimi (Chaetochordata). Z grup żyjących współcześnie organizmów jedynie szczecioszczękie maja podobny aparat gębowy.

Źródła:
Dzik, J., 2000. The origin of the mineral skeleton in chordates. Evolutionary Biology 31: 105-154. 
Jones, D., Evans, A., Siu, K., Rayfield, E., & Donoghue, P. (2012). The sharpest tools in the box? Quantitative analysis of conodont element functional morphology Proceedings of the Royal Society B: Biological Sciences DOI: 10.1098/rspb.2012.0147
Szaniawski, H. (2009). The Earliest Known Venomous Animals Recognized Among Conodonts Acta Palaeontologica Polonica, 54 (4), 669-676 DOI: 10.4202/app.2009.0045

fot. w nagłówku: wikipek CC-BY, aparat gębowy konodonta

środa, 28 marca 2012

Czy ptaki wywodzą się od dinozaurów?

Nauka tym różni się od wiary, że niczego nie można być pewnym do końca. Tak też ma się sprawa z ptasimi piórami i ewolucją ptaków. Teoretycznie wszystko wskazuje na to, że ptaki wywodzą się z opierzonych, dwunożnych dinozaurów - teropodów. Ostatnie badania piór archeopteryksa czy mikroraptora (Microraptor gui) podtrzymują obraz linii ewolucyjnej prowadzącej od teropodów do współczesnych ptaków. Jest jednak coś takiego, co nazywa się Longisquama insignis, i co doprowadzało do szału zwolenników dino-ptaków od ponad 12 lat (Stokstad, 2000).

Longisquama pochodzi sprzed 220-230 mln lat - przełomu środkowego i późnego triasu - czyli mniej więcej z tego okresu kiedy pojawiały się pierwsze dinozaury, ale dinozaurem nie jestLonguisquama to skamieniałość niewielkiego gada, wielkości myszki, z, nazwijmy to, pióropodobnymi wypustkami o długości do 12 cm. Niestety, skamielina znana jest tylko z jednego stanowiska osadów jeziornych w Kirgistanie. Longiskwama ma wspomniane już, ni to pióra, ni to skrzydła. Coś, co u dinozaurów pojawiło się dopiero za kilkadziesiąt milionów lat (Jones, 2000). I poszło właśnie o te pióra i o pochodzenie ptaków. O to, czy współczesne ptasie pióra wywodzą się z linii ewolucyjnej innej niż dinozaury. I o to, czy longiskwama jest praprzodkiem ptaków.
Holotyp Longisquama insignis. Widać wachlarz pióropodobnych wypustek wychodzących od kręgosłupa na zewnątrz. Skala na dole zdjęcia to 1 cm (Jones, 2000).
Ci z paleontologów, którzy nie lubią niespodzianek twierdzili, że znane okazy niczego nie wnoszą do ewolucji ptaków (Prum, 2001), bo to co wystaje z grzbietu Longisquama to nie pióra, tylko jakieś fragmenty rośliny pod którą zginęło zwierzę. Albo czegoś co po śmierci spadło na truchło longiskwamy. Inni z kolei twierdzą, że owszem, pióra są prawdziwe lecz wyewoluowały z grupy gadów innej niż dinozaury. Kto ma rację?
Rekonstrukcja holotypu Longisquama (rys. Qilong PD)
Sprawą zajęli się Buchwitz i Voigt (2012) z niemieckiego Uniwersytetu Górniczo-Technicznego we Freibergu. Przeanalizowali jeszcze raz holotyp - okaz typowy Longisquama i stwierdzili, że podstawa pióropodobnych wypustek znajduje się bardzo blisko kości kręgosłupa i była głęboko zakotwiczona w skórze gada, zatem wypustki z pewnością należą do niego. Nie są więc pozostałością po roślinie, pod którą mógł zginąć. Potwierdza to wcześniejsze przypuszczenia, że niezwykłe wypustki mogą tworem skóry czy naskórka.
Longisquama w całej krasie (Nobu Tamura CC-BY-SA)
Niemieccy badacze zajęli się także niedawno odkrytymi, lepiej zachowanymi, pióropodobnymi wypustkami longiskwam. Wnioski były dwojakie, z jednej strony, nie są to pióra takie jak u współczesnych ptaków. Ich struktura jest taka sama na całej długości, inaczej niż w prawdziwych piórach. Z drugiej jednak strony mają jednak coś co przypomina współczesne pióra - biegnące wzdłuż całej długości centralne włókno.
Nowa rekonstrukcja longiskwamy. U góry pozycja gada na tle innych archozaurów (rys. Nigel Hawtin, Flickr.com, NewScientist)
Konkluzja ostateczna jest taka, że pióropodobne wypustki Longisquama powstały przy udziale tych samych genów rozwojowych co rzeczywiste pióra ptaków. Tym samym gady typu Longisquama reprezentowałyby grupę ewolucyjną diapsydów prowadząca do pterozaurów, krokodyli, dinozaurów i ptaków. A pióropodobne wypustki były ewolucyjnym eksperymentem powstałym na długo przed pojawieniem się pierzastych dinozaurów.
Longisquama insignis by Martin Chavez (http://paleoaeolos.deviantart.com/)
 Jak widać, bezpośrednim przodkiem współczesnych ptaków były zapewne pierzaste teropody, ale same pióra mogą wywodzić się od znacznie starszych przodków takich jak longiskwamy.

Longiskwamie poświęcono też film ;)


Źródła:
Buchwitz, M., & Voigt, S. (2012). The dorsal appendages of the Triassic reptile Longisquama insignis: reconsideration of a controversial integument type Paläontologische Zeitschrift DOI: 10.1007/s12542-012-0135-3
Jones, T. (2000). Nonavian Feathers in a Late Triassic Archosaur Science, 288 (5474), 2202-2205 DOI: 10.1126/science.288.5474.2202
Prum;, R. (2001). Longisquama Fossil and Feather Morphology Science, 291 (5510), 1899-1902 DOI: 10.1126/science.291.5510.1899c
Stokstad, E., 2000. Feathers, or flight of fancy. Science: 2124-2125.

Rys. w nagłówku forum.zoologist.ru (niestety nie udało mi się dociec, kto jest autorem)


poniedziałek, 26 marca 2012

Gdzie motyle zimują

W ostatnią sobotę tegorocznej zimy, na wsi w okolicach Olkusza po raz pierwszy zobaczyłem latającego cytrynka. Nie było w tym nic dziwnego, bo temperatura przekraczała w tym dniu 20ºC a cytrynek to nasz najwcześniej budzący się po zimie motyl. Nieco zdziwiłem się, gdy następnego dnia zobaczyłem latającą nad łąką rzadką rusałkę wierzbowca, myślałem, że te motyle budzą się nieco później. Właściwie motyle nie budzą się, gdyż wcale nie śpią, tylko zapadają w diapauzę, czyli spowolnienie funkcji życiowych (np. Wikipedia), nie będę jednak dalej komplikował.

W JAKIM STADIUM
Nagłe obudzenie się cytrynków i rusałek było spowodowane gwałtownym ociepleniem, które na tym obszarze przekroczyło 20ºC w ciągu kilku dni. Cytrynek najwcześniej ożywa po zimowym letargu, gdyż zimuje zagrzebany w zeschniętych liściach, które szybko ogrzewają się w promieniach przedwiosennego słońca. Od takiego sposobu zimowania motyl jest nazywany po polsku latolistkiem cytrynkiem (Gonepteryx rhamni). Rusałki zimują w jaskiniach i innych zakamarkach skalnych, pawiki i pokrzywniki bardzo często w ludzkich domach, na strychach i w piwnicach. Taki sposób zimowania powoduje, że rusałki nieco później odbierają sygnały nadchodzącej wiosny, ale i tak są jednymi z najwcześniej budzących się motyli. Dzieje się tak dlatego, że cytrynki i rusałki spędzają zimę w postaci imago (owada dorosłego) i po przebudzeniu są od razu gotowe do lotu. Wiele innych motyli zimuje w innych stadiach rozwoju i są widoczne dopiero później. Motyle odbywają tzw. przeobrażenie zupełne, tzn. po w wykluciu z jaja larwa żeruje a następnie zmienia się w poczwarkę, z której wylatuje postać imago, odbywająca tzw. lot i nieprzypominająca larwy. Oprócz imago, motyle najczęściej spędzają zimę w postaci poczwarki, tak zimuje m.in. pospolity paź królowej (Papilio machaon), bielinek kapustnik (Pieris brassicae) i podobne do kolibrów zawisaki. W przypadku zimującej poczwarki również istnieją różne strategie, zawisaki na przykład tkwią zagrzebane w ziemi a paź królowej po prostu przytwierdza się do stabilnej, pionowej powierzchni. Słynny, choć niezwykle rzadki niepylak apollo (Parnassius apollo), podobnie jak mieniaki zimuje w postaci larwy. Liczne gatunki przeplatek i dostojek zimują w postaci larw tworzących wspólne oprzędy chroniące je przed czynnikami atmosferycznymi. Nieliczne motyle zimują w postaci jaja. (Moucha i Vlastimil, 1972).

Stadia rozwojowe motyla na przykładzie rusałki pawika.
A: larwa pokolenia zimującego żerująca na pokrzywie, fot. wykonana w sierpniu.
B: poczwarka. C: Imago pokolenia zimującego, fot. wykonana we wrześniu.
Fot. B: Wikipedia, pozostałe fot. autora.

MOJE PRÓBY PRZEZIMOWANIA MOTYLI
Kiedyś, w minionym ustroju, pojechałem w sierpniu na kolonie na Morawy, do istniejącej wtedy Czechosłowacji. Jedną z niewielu rzeczy, jakie zainteresowały mnie w czasie tego wyjazdu była gąsienica pazia królowej przemieszczająca się nerwowo po werandzie domku w pierwszym dniu mojego pobytu. Dwa dni później obserwowałem liniejącą larwę a później poczwarkę przytwierdzoną jedwabną nicią do pionowej deski. Po 18 dniach zabrałem poczwarkę do domu i czekałem na wylot motyla wiosną. Jednak wysoka temperatura i niska wilgotność spowodowały, że motyl zaczął się wyłaniać w środku zimy i nie udało mu się rozprostować skrzydeł. Innym razem próbowałem przezimować zagrzebane w ziemi poczwarki tuczonych wcześniej zawisaków wilczomleczków, ale poczwarki wyschły. Również zimowanie imago pawika, który wybrał kiedyś na diapauzę mój pokój przy cmentarzu Rakowickim skończyło się jego przedwczesną śmiercią. Ten motyl żył stosunkowo długo, mimo że był aktywny w zimie i pił wodę z cukrem, ostatecznie jednak zabiło go suche powietrze. Warto tu wspomnieć, że długość życia owadów jest od początku zaprogramowana i odmierzana nie czasem, lecz np. ilością uderzeń serca lub mięśni skrzydeł, może więc mój nietypowy pupil zginął śmiercią naturalną.

Minionej zimy, w piwnicy domu na Kielecczyźnie zaobserwowałem spektakularne nagromadzenie kilkudziesięciu pawików na powierzchni mniejszej niż ekran laptopa. Motyle były zgromadzone w kącie, tuż przy powierzchni gruntu, widocznie warunki termiczne były tam wyjątkowo sprzyjające. Niestety nie planowałem wtedy tego tekstu i nie pomyślałem o zrobieniu fotografii.

OSZUKAĆ CZAS
Zimujące motyle spowalniając swoje funkcje życiowe znacznie wydłużają sobie krótkie zazwyczaj życie. W naszych warunkach klimatycznych, długi na większości obszaru okres wegetacji umożliwia wielu motylom rozwój dwóch pokoleń w ciągu roku. W takich przypadkach pokolenie zimujące rozmnaża się wiosną a latem pojawia się kolejne, które zdąży wydać potomstwo jeszcze przed zimą. Zatem motyle latające w środku lata żyją intensywniej, ale krócej niż ich bezpośredni przodkowie i potomkowie. Poszczególne pokolenia motyli można bardzo łatwo zaobserwować, zwłaszcza w przypadku wielu pospolitych rusałek, które w dużych ilościach latają wiosną a potem późnym latem. Niektóre motyle odbywają wędrówki podążając za korzystnymi warunkami atmosferycznymi. Ciekawym przykładem wędrującego motyla jest największy europejski zawisak - trupia główka (Acherontia atropos). Gatunek ten migruje okresami z Afryki i zachodniej Azji do Europy, gdzie w ciepłych latach może dać kolejne pokolenie (Wikipedia). Dorosłe larwy zagrzebują się w ziemi i przepoczwarzają, prawdopodobnie jednak nie udaje im się przetrwać naszej zimy. Różne źródła donoszą o zaobserwowanych zmianach tras wędrówek motyli i miejsc ich zimowego spoczynku spowodowanych zmianami klimatycznymi. Jest to całkowiecie naturalne zjawisko, jakie można obserwować np. u ptaków.

Fot. w nagłówku: Latolistek cytrynek, nasz najwcześniej wylatujący wiosną motyl; fot. motyla odbywającego lot wykonane latem.

Źródła:
J. Moucha J. i Vlastimil C. 1972. Mały Atlas Motyli, Państwowe wydawnictwo Rolnicze i Leśne, Warszawa, 1972.
Wikipedia, 1: http://pl.wikipedia.org/wiki/Diapauza
Wikipedia, 2: http://pl.wikipedia.org/w/index.php?title=Plik:Inachis_io_poczwarka.JPG&filetimestamp=20061005164514
Wikipedia, 3: http://pl.wikipedia.org/wiki/Zmierzchnica_trupia_g%C5%82%C3%B3wka

wtorek, 20 marca 2012

Okolice kaczej kupy

Pewnie wszyscy pamiętacie proroka Jonasza i jego podróż we wnętrzu wieloryba. Okazuje się, że i przyroda ma swojego Jonasza. Jest tylko kilka drobnych różnic. Współczesny Jonasz nazywa się wodożytka przybrzeżna (Hydrobia ulvae) i jest ślimakiem. Podróżuje nie we wnętrzu wieloryba, tylko w jelitach kaczek krzyżówek (Anas platyrhynchos). No i jeszcze jedna, drobna, ale istotna różnica. Proroka Jonasza wieloryb wypluł na plażę, zaś nasza wodożytka wydostaje się z drugiej strony kaczki. Ze strony aboralnej, czyli z tej, z której wychodzi kacza kupa.

Przenieśmy się na chwilę w okolice kaczej kupy. Jeśli przyjrzymy się jej z bliska, to okaże się, że można w niej znaleźć sporo niestrawionych części tego co kaczka zjadła. Oznacza to, że te resztki przeszły całą drogę od przełyku po odbyt kaczki, co zajęło dobre kilka godzin. W tym czasie kaczka przemieszcza się i przenosi ze sobą zawartość układu pokarmowego. Dość dobrze udokumentowano w ten sposób rozsiewanie przez ptaki nasion różnych roślin.

Jest to mechanizm do tego stopnia powszechny, że niektóre rośliny uzależniły się od układu pokarmowego ptaków. Klasycznym przykładem jest tzw. drzewo ptaka dodo (Sideroxylon grandiflorum) endemiczne drzewo z Mauritiusa.

Muszelki wodożytki przybrzeżnej (Hydrobia ulvae) (fot. G.U. Tolkiehn CC-BY)
Tym razem jednak postanowiono sprawdzić jak zachowują się bezkręgowce zjadane czasem przez kaczki przy okazji grzebania w wodoroślach. Kaczki karmiono wodożytką i czekano aż zrobią kupę. Potem grzebano w niej i sprawdzano czy ślimaczek jeszcze żyje. Najwięksi twardziele wytrzymywali aż 5 godzin we wnętrznościach kaczki, co przekłada się maksymalnie na 300 km lotu krzyżówki (van Leeuwen et al., 2012).

Za chwilę kaczor krzyżówki wyląduje i wodożytka będzie mogła skolonizować nowe tereny
(fot. Bert de Tilly CC-BY-SA)
Wywnioskowano, że taka przeżywalność ślimaków nie wzięła się z niczego, tylko jest do rodzaj adaptacji tych mięczaków potrzebny do kolonizacji nowych terenów. Jak wiadomo, ślimak nie jest zbyt szybkim zwierzakiem, więc wykorzystuje krzyżówki do przenoszenia się w inne miejsca. Ten rodzaj rozsiewania przez zwierzęta - zoochoria - może być powszechniejszy niż do tej pory sądzono.

Jak widać, latać można za darmo, tyle że w kaczym g... :)

Źródła:
van Leeuwen, C., van der Velde, G., van Lith, B., & Klaassen, M. (2012). Experimental Quantification of Long Distance Dispersal Potential of Aquatic Snails in the Gut of Migratory Birds PLoS ONE, 7 (3) DOI: 10.1371/journal.pone.0032292

fot. w nagłówku Ulrich Prokop CC-BY-SA License

sobota, 17 marca 2012

Kokolitofory - mali bohaterowie mórz i oceanów

Ostatnio sporo miejsca poświęca się CO2. Już chyba nawet dzieci w przedszkolu wiedzą, że jest to gaz cieplarniany i że jego stężenie w atmosferze znacznie wzrosło w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Ekolodzy alarmują, że grozi nam globalne ocieplenie, a duże stężenie CO2 w wodzie morskiej rozpuszcza wapienne szkielety koralowców, którym grozi zagłada. Jednak w tej wizji apokalipsy prawie wcale nie przedstawia się innych mieszkańców mórz i oceanów, którzy pełnią kluczową rolę (nie boję się tego słowa) w obiegu węgla w przyrodzie. Kokolitofory (Coccolithophores), bo o nich mowa, to tajemnicze morskie żyjątka, które wpływają na klimat na Ziemi bardziej niż Wam się wydaje. Kokolitofory w procesie fotosyntezy wychwytują dwutlenek węgla, ale jednocześnie w procesie biologicznego wytrącania węglanu wapnia uwalniają CO2. To balansowanie pomiędzy wychwytywaniem a uwalnianiem ditlenku węgla jest częścią biologicznej pompy węgla. Ponieważ odbywa się to na olbrzymią skalę w oceanach, jest jednym z podstawowych czynników regulujących obieg CO2, i węgla w ogólności, w przyrodzie.
Kokolitofory należą do samożywnych (autotroficznych) organizmów jednokomórkowych, które wymykają się popularnej taksonomii. Przyjęło się nazywać je glonami wapiennymi lub złotowiciowcami. Ale tak naprawdę nie należą do roślin. Różni je od nich typ chlorofilu. Rośliny mają zasadniczo chlorofil a i b, zaś kokolitofory a oraz c. Ponadto nie są zabarwione zielonym chloroplastem, lecz żółtawo-brązowawym barwnikiem zwanym fukoksantyną. Tego nie znajdziecie na wikipedii, więc dodam, że oprócz dwóch wici mają jeszcze jedną, tajemniczą antenkę zwaną haptonema.
Schemat budowy kokolitofora, widać dwie wici i haptonemę oraz chloroplast zabarwiony fukoksantyną. Te czarne ząbki na zewnątrz (ang. base plate scale) to kokolity budujące kokosferę (rys. Bown 1998)
Ponieważ są to organizmy jednokomórkowe, to na tym podstawowym poziomie złożoności, przyjęło się organizmy dzielić na Unikonta - te z jedną wicią; Bikonta - z dwiema wiciami; i Heterokonta - czyli dwie wici i  antenka (haptonema).

Jeśli nie możecie się odnaleźć w tym schemacie, to pomyślcie o ludzkim plemniku. Ma tylko jedną witkę. Czyli naszym dalekim przodkiem był jednokomórkowiec z grupy Unikonta. Do tej grupy należą też grzyby oraz takie tam amebowate i pokrewne.
Grupa Bikonta (nie mylić z popularnymi dziennikarzami) to wszelkiego rodzaju rośliny, otwornice, promienice itp.
A owe Heterkonta, to właśnie nasze kokolitofory, które podobnie do innych Heterokonta mają ten brązowawy barwnik, więc nazwano je hurtem Chromista. Z natury są więc kolorowe i ci z Was, którzy byli nad morzem pewnie widzieli na plaży brązowawe wodorosty. One też należą do Chromista, to brunatnice, a najpopularniejszy nad Bałtykiem to oczywiście morszczyn. W sumie do Heterokonta zalicza się w tej chwili ponad 100 tys gatunków, w tym znane z lekcji biologii okrzemki.
Morszczyn pęcherzykowaty (Fucus vesiculosus) na plaży. Chromist, nie roślina
(fot.  Stemonitis CC-BY-SA)
Zakładam, że już wiecie, w jakiej grupie są kokolitofory. Mają one jednak jeszcze jedną wyjątkową cechę. Ich komórki otaczają się wapiennym szkielecikiem. Komórka jest mniej więcej kulista, a szkielecik składa się z okrągłych tarcz stykających się ze sobą w ten sposób, że szczelnie pokrywają komórkę. Taka osłonka to kokosfera, a pojedyncza tarcza to kokolit. Wszystko to są maleństwa, bo kokolit ma od 2 do 20-30 mikrometrów. Gołym okiem tego nie widać. Jest to tak małe, że do badań używa się albo mikroskopów skanningowych, albo optycznych o powiększeniach rzędu x1000.
Zakwit kokolitoforów na Morzu Barentsa.
Widać zmętnienie wody pokrywające setki km kwadratowych  (fot.  NASA)
Jednak w tych małych organizmach jest ogromna siła. One sezonowo zakwitają, tzn. kiedy temperatura, nasłonecznienie i składniki odżywcze osiągną pewien próg zaspokojenia potrzeb kokolitoforów zaczyna się szaleńczy podział komórek i w krótkim czasie woda oceaniczna zamienia się w mleko na obszarze nawet kilkuset km2. Najlepiej widać to na zdjęciach satelitarnych. Współcześnie takim najpopularniejszym gatunkiem kokolitofora jest Emiliania huxleyi. Badania nad zakwitami tego gatunku pomogą nam zrozumieć co tak naprawdę dzieje się w oceanach. Dlaczego?
Nasza bohaterka Emiliania huxleyi widziana pod mikroskopem skanningowym. Widać całą kokosferę złożoną z tarczowatych kokolitów zachodzących na siebie (fot.  Alison R. Taylor CC-BY)
Kokolitofory są jednym z głównych producentów biomasy w oceanach. Jako organizmy samożywne stoją na początku łańcucha pokarmowego, więc to od nich zależy co się będzie działo dalej z rozwojem kolejnych drapieżników, na rekinach, wielorybach i człowieku skończywszy. Jako autotrofy pochłaniają CO2 i tu możemy im przyklasnąć, ale jako organizmy biokalcyfikujące (wytrącające węglan wapnia - CaCO3) już nas martwią. Tzn. głównie interesuje nas jak wygląda różnica pomiędzy wychwytywaniem a wydalaniem CO2 przez kokolitory, czyli wspomniany już balans. Pamiętajmy też, że kiedy kokolitofor umiera (więdnie?) na dno oceanu dostają się ogromne ilości węgla pogrzebane w osadzie jako biomasa oraz wapienny osad. Zatem cykl życiowy kokolitoforów jest jednym z głównych czynników wpływających na obieg węgla w przyrodzie. Mówiąc inaczej, rozwój kokolitoforów w strefie fotycznej powoduje redukcję CO2 przy powierzchni wody i wchłanianie COz atmosfery w mechanizmie organicznej pompy węgla - węgiel ląduje na dnie oceanu w postaci mułu wapiennego oraz materii organicznej.
Inny, popularny współczesny gatunek kokolitofora Coccolithus pelagicus
(fot. Richard Lampit & Jeremy Young CC-BY-SA)
Niestety, ta fajna cecha wiązania węgla jest rozmemłana przez odwrotny proces - uwalnianie dwutlenku węgla podczas wytwarzania węglanu wapnia. W tym procesie jony HCO3 i Ca2 łączą się w CaCO3 i uwalniają CO2 jako resztę :( I tu jest pies pogrzebany. Całe wysiłki badaczy są obecnie skierowane na obserwacje, w jaki sposób kokolitofory radzą sobie z balansowaniem pomiędzy wzrastającą zawartością COw atmosferze, zakwaszaniem oceanów itp.
Inny przykład zakwitu kokolitofor u wybrzeży Alaski. Widać skalę zjawiska i można sobie wyobrazić jak powierzchnia Morza Beringa zasysa dwutlenek węgla z atmosfery (fot. NASA)
Swego czasu uważało się, że kalcyfikacja i uwalnianie CO2 do wody morskiej powoduje jej zakwaszanie przez kokolitofory, ale okazuje się, że w wodach o dużym stężeniu COkokolitofory (Emiliania huxleyi) radzą sobie lepiej. Przypomina to sytuację z końca mezozoiku, skąd pochodzą największe pokłady osadów wapiennych złożonych głównie z kokolitów. Wszelkie przesłanki wskazują na to, że mieliśmy wtedy do czynienia z 'greenhousem' i bardzo dużym stężeniem COw atmosferze. Do tego należy jeszcze dodać, że ta mleczna woda oceaniczna, działa podobnie jak czapa lodowa. Zwiększa albedo Ziemi. Nie jest to do końca potwierdzone, ale może się okazać, że istnieje zależność pomiędzy wzrostem temperatury a produkcją kokolitofor. Im cieplej tym mniejsze czapy lodowe, ale większa produkcja węglanu wapnia w oceanach, pogrzebanie węgla i równoważenie albedo.

Trochę przypomina to "Daisy World" Lovelocka, ale być może coś jest na rzeczy. W każdym razie, ja bardzo proszę wszystkich klimatologów! Nie zapominajcie o kokolitoforach.

ps. nie chce mi się tutaj podpierać literaturą, bo jest sobota i 23:17 cyknęła, ale jak ktoś będzie bardzo chciał, to mogę podesłać. Z takich staroci mogę polecić książkę Hansa Thiersteina & Jeremy'iego Younga (eds.), 2004. Coccolithophore from Molecular Processes to Global Impact. 565 pp. Springer. ISBN 3-540-21928-5

pps. i nie chce mi się dzisiaj być SEO i linkować w tekście (szczególnie w leadzie i na końcu i interlinkować). Nie chce mi się wymyślać headów i keywordsów boldować itd (coś tam wyboldowałem, bo tekst długi i nudny). A tak w ogóle, to uważam, że SEO to śmierć internetu. I mam w nosie bota gugli. niech sobie jeździ po mnie :) [edit] to była ironia i zrzymanie się na pozycjonowanie, które zabija istotę przekazu.

Źródła:
Beaufort L, Probert I, de Garidel-Thoron T, Bendif EM, Ruiz-Pino D, Metzl N, Goyet C, Buchet N, Coupel P, Grelaud M, Rost B, Rickaby RE, & de Vargas C (2011). Sensitivity of coccolithophores to carbonate chemistry and ocean acidification. Nature, 476 (7358), 80-3 PMID: 21814280


Richier, S., Fiorini, S., Kerros, M., von Dassow, P., & Gattuso, J. (2010). Response of the calcifying coccolithophore Emiliania huxleyi to low pH/high pCO2: from physiology to molecular level Marine Biology, 158 (3), 551-560 DOI: 10.1007/s00227-010-1580-8

Fot. w nagłówku: Gephyrocapsa oceanica podkolorowana przez Richarda Bartsa (CC-BY-SA)

środa, 14 marca 2012

Towarzyskie krewetki sprzed 180 mln lat

Trzy towarzyskie krewetki pochodzą z tzw. łupków posidoniowych występujących w południowych Niemczech. Nie byłoby w tym znalezisku nic dziwnego, gdyby nie to, że krewetki znaleziono razem, w pierwszej komorze muszli amonita Harpoceras falciferum. Same łupki powstały w rozległym, ale płytkim zbiorniku morskim jakieś 180 mln lat (czyli w toarku, najwyższej części dolnej jury). Dno tego zbiornika było słabo natlenione (np. brak organizmów penetrujących głęboko w osadzie), stąd wiele zwierząt po śmierci w doskonałym stanie dotrwało do dzisiaj. Takim przykładem super zachowania jest niecodzienne znalezisko amonita z trzema krewetkami w środku opublikowane w PLoS ONE (Klompmaker i Fraaije, 2012).

Znalezione krewetki należą do wymarłej rodziny Eryonidae i są już częściowo nadtrawione, więc nic więcej nie da się o nich powiedzieć. Znajdują się mniej więcej w połowie pierwszej komory amonita. Krewetki leżą blisko i zwrócone są ogonkami do siebie, co widać na poniższym rysunku (Fig. 1).
Fig.1. Krewetki ze skierowanymi do siebie ogonkami (fig. Klompmaker & Fraaije, 2012)
Ułożenie sugeruje, że są to raczej ciała niż wylinki krewetek. Zatem skierowały się do muszli amonita samodzielnie i same ustawiły w ten sposób. Autorzy znaleźli dwa wytłumaczenia. Albo krewetki weszły do muszli amonita, żeby zrzucić wylinkę, chroniąc się w ten sposób przed drapieżnikami. Albo przyszły pożywić się gnijącymi resztkami miękkich tkanek truchła amonita.

Znalezisko należy do najstarszych, kopalnych przykładów wspólnych (społecznych?) zachowań krewetek, które obserwujemy także współcześnie u tych morskich stawonogów. Jak widać korzenie takich zachowań są bardzo głębokie. Na dokładkę, w kategorii NAJ - są to najstarsze krewetki znalezione w muszli amonita.

Źródła:
Klompmaker, A., & Fraaije, R. (2012). Animal Behavior Frozen in Time: Gregarious Behavior of Early Jurassic Lobsters within an Ammonoid Body Chamber PLoS ONE, 7 (3) DOI: 10.1371/journal.pone.0031893

Fot. w nagłówku pochodzi z cytowanej tu pracy.

czwartek, 8 marca 2012

Reintrodukcja łososia atlantyckiego w rzekach Polski

W Polsce podjęto na wielką skalę reintrodukcję, czyli ponowne wprowadzenie wymarłego gatunku, inaczej restytucję, czyli odbudowanie populacji. Działania te miały na celu przywrócenie populacji łososia atlantyckiego (Salmo salar) w polskich rzekach; podobne działania dotyczyły także zanikającej troci wędrownej (Salmo trutta morpha trutta), która jest wędrowną formą pstrąga potokowego.
Łososie i trocie zazwyczaj nie są rozróżniane przez rybaków i handlowców. Przeciętny zjadacz  mięsa różowego (a zjadaczki łososiowego) koloru ma do czynienia wyłącznie z prawdziwym łososiem, ale hodowanym  w ciasnych klatkach w norweskich fiordach.

OSTATNIE DZIKIE
Ostatnie dzikie łososie obserwowano w karpackiej rzecze Skawie w 1952 roku. Od roku 1970, kiedy ukończono budowę zapory we Włocławku łososie nie miały już szans wracać na tarliska w Polsce południowej i rozmnażały się głównie w rzekach pomorskich, gdzie przetrwały do końca lat sześćdziesiątych XX wieku. Po raz ostatni tarło łososi zaobserwowano w Drawie w 1985 roku i wtedy podjęto działania zmierzające do restytucji tego gatunku (np. Bartel i Kleszcz, 2008).

START INTERESU
Od tego czasu przez 10 lat Morski Instytut Rybacki prowadził sadzową hodowlę łososia w Zatoce Puckiej koło Jastarni, której obiektem były łososie pozyskane z łotewskiej Dźwiny i w małej części z fińskiej Newy. W 1995 roku, gdy instytutowi zabrakło funduszy pozostałe tarlaki przejął hodowca (obecnie przedsiębiorstwo produkcyjno-handlowe sp. z o. o.)(Paruzel, 1996). Restytucja łososia z Dźwiny została uznana za udaną a reintrodukowane łososie wracały na tarło do dopływów dolnej Wisły oraz do rzek Pomorza Zachodniego. Łososie były jednak na dużą skalę poławiane przez PZW na potrzeby sztucznego rozrodu a po pobraniu produktów rodnych zabijane i kierowane do handlu (Paruzel, 2001).

Na programie restytucji łososi do polskich rzek skorzystały ośrodki hodowli tych ryb, instytuty naukowe oraz rybacy. Obserwacje licznych wędkarzy potwierdzają dość dziwną u łososi cechę: reintrodukowane łososie są do siebie podobne jak klony i wpływają do rzek niezgodnie z naturalnym kalendarzem tarła. Co gorsze, nie zanotowano narybku i smoltów spływających z tarlisk, można więc sądzić, że do rzek wprowadzono ułomne ryby, nie mogące się rozmnażać bez pomocy człowieka. W takim przypadku należałoby uznać, że restytucja łososia w ogóle nie nastąpiła (np. Kolendowicz, 2005; Szymański, 2005).
Przypadki połowów rybackich łososi i troci oraz odłowu w czasie wędrówki tarłowej pod pretekstem pozyskiwania ikry do sztucznego tarła są silnym argumentem, aby uznać, że program restytucji tych ryb polegał na przemysłowej hodowli mięsa i ikry (np. Szymański, 2003).

Jeśli jeszcze nie wszyscy wiecie, o co chodzi, streszczę krótko: wszyscy mają interes w tym, żeby łososie wstępowały do naszych rzek, jednak nie wszyscy mają interes, żeby łososie się w nich rozmnażały. Gdyby łososie rozmnażałyby się naturalnie, ośrodki hodowlane i niektóre instytucje naukowe utraciłyby zyski z produkcji drogiego materiału zarybieniowego, za który płaci państwo, organizacje ekologiczne i wędkarze.
Troć wędrowna, bliski krewniak łososia a po jego skundleniu przez hodowców najszlachetniejsza z naszych ryb, bo przynajmniej część z nich pochodzi z naturalnego tarła. Ślady na karku tego samca dowodzą, ze wcześniej wygrał walkę z wędkarzem lub siecią kłusownika.
MOŻE WRÓCĄ
W ostatnich latach restytucją łososi do karpackich dopływów Wisły zajmowało się kilka współpracujących organizacji, między innymi WWF, PZW, RZGW w Krakowie i UR w Krakowie (Mikołajczyk, 2008). Z różnych źródeł wiem, że łososie są także wpuszczane przez wymienione instytucje do podkrakowskiej Rudawy. Do wybranych rzek wprowadzono pochodzący z hodowli narybek łososi, który w czasie 2-3 letniego pobytu w rzece zapamięta smak wody i kierując się nim wróci, by odbyć tarło. Tak się stanie, jeśli małe łososie nie zostaną zabite przez ścieki, buldożery rozjeżdżające górskie rzeki, agregaty prądotwórcze kłusowników, sidła wieśniaków i przez wędkarzy, którzy uznają smolty łososi za pstrągi. Ponadto łososie muszą dwa razy pokonać zaporę we we Włocławku. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że najsilniejsze z reintrodukowanych ryb powrócą do dopływów górnej Wisły i stworzą zdziczałą, rozmnażającą się populację.

ZARYBIAĆ CZY NIE ZARYBIAĆ
Praktyka pokazuje, że wprowadzanie do wód ryb hodowlanych i sztuczne wspomaganie w czynnościach rozrodczych często jest szkodliwe dla ich populacji. W naturalnych warunkach często samce toczą walki o dostęp do samic, przez co tylko geny dużych i silnych osobników są dziedziczone. Poza tym większość narybku jest skazana na pożarcie przez drapieżniki lub śmierć głodową, co przyczynia się do dalszej selekcji. Ryb z hodowli są chronione przed groźnymi czynnikami i ich śmiertelność jest niższa, przez co w populacji może być duży odsetek ryb słabych genetycznie. Ryby takie krzyżując się z dzikimi osobnikami osłabiają całą populację, podczas gdy tarło naturalne jest najlepszą i najbezpieczniejszą formą zwiększenia liczebności ryb (np. Pietrzak, 2006).
Znając powyższe fakty, łatwo wywnioskować, że korzystniej dla naszej przyrody zainwestować środki w ochronę rodzimych populacji ryb, renaturalizację rzek i uświadamianie społeczeństwa, niż w eksperymenty z hodowlą obcych gatunków lub ras.

Tekst dedykuję mamie, która "przez telefon" grzebała w stosach gazet szukając numerów i stron cytowanych tu artykułów.


Fot. w nagłówku: łosoś atlantycki w naturalnym środowisku, http://commons.wikimedia.org/wiki/Salmo_salar

Źródła:
Bartel R. i Kleszcz M. 2008). Użytkownik rybacki – nowa rzeczywistość, PZW 2008, s. 127 - 133
Kolendowicz J. 2005. [tzw. wstępniak] Wędkarski Świat, 2(110)/2005, s. 3.
Paruzel M. 1996. 10 lat sadzowej hodowli łososia w Jastarni. Wędkarz Polski, 3(61) 1996:, s. 20-21, 74.
Paruzel M. 2001. Darujmy łososiom wolność. Wiadomości Wędkarskie, 10(628) 2001,s. 74-75.
Pietrzak R. 2006. Naturalne ryby. Wędkarski Świat, 2/2006, s. 48-49.
Szymański M. 2003. Gdzie znikają trocie. Wędkarski Świat, 1(85)/2003, s. 38.
Szymański M. 2005. My chcemy troci! Otwarcie sezonu łososiowego. Wędkarski Świat, 2(110)/2005s. 50-54.
Mikołajczyk T. 2008. Raport z realizacji programu restytucji łososia atlantyckiego (Salmo salar L.) w dorzeczu górnej Wisły w latach 2004-2007. Katedra ichtiologii i Rybactwa UR w Krakowie. Online: http://awsassets.wwfpl.panda.org/downloads/raport_losos_atlatyncki.pdf

czwartek, 1 marca 2012

Obce gatunki ryb w polskich wodach cz. II

W pierwszej części przedstawiłem kilka introdukowanych gatunków ryb należących do rodziny karpiowatych, dziś przedstawiam kilka kolejnych.

PSTRĄG TĘCZOWY I ŹRÓDLANY
Pospolity w gospodarstwach rybackich i hipermarketach „pstrąg” to także zupełnie obca dla naszego środowiska ryba! Poprawna nazwa to pstrąg tęczowy (Oncorhynchus mykiss), którego lepiej nazywać po prostu tęczakiem, bo z naszym rodzimym pstrągiem potokowym (Salmo trutta morpha fario) nie jest nawet bardzo blisko spokrewniony, co widać w nazwach rodzajowych. Tęczak pochodzi z Ameryki Północnej i jest bliżej spokrewniony z tamtejszymi łososiami pacyficznymi (rodzaj Oncorhynchus), tworzy także – jak łosoś i pstrągi - formę wędrowną nazywaną trocią tęczową (w Ameryce steelhead). Forma wędrowna występuje również w rzekach Kamczatki, gdzie tworzy dziś chyba jedyną całkowicie dziką populację. Ryba ta została do nas sprowadzona, ponieważ jest łatwiejsza w hodowli i rozmnażaniu a także ma mniejsze niż rodzimy pstrąg zapotrzebowania tlenowe. Do niedawna tęczak był chętnie wpuszczany do wielu rzek i jezior jako atrakcyjna wędkarsko ryba, jednak zalecenia ustawy o obcych gatunkach ograniczyły zarybienia. Obecnie zarybia się nim tylko nieliczne, specjalne, wydzielone odcinki rzek, z których ma ograniczone szanse ucieczki. Ryba ta ma swoich wielkich zwolenników a także przeciwników i jest przyczyną wielu kontrowersji. Tęczak w naszych naturalnych wodach w zasadzie nie wyrządza żadnych szkód, jest jednak konkurentem pokarmowym rodzimego pstrąga. W polskich wodach nie rozmnaża się, jak większość gatunków obcych, zatem utrzymanie jego populacji jest teoretycznie bardziej kosztowne niż pstrąga potokowego, jednakże dostępność materiału zarybieniowego w dużej części niweluje te różnice. Tęczak trafia do wód naturalnych nie tylko dzięki zarybieniom, ale także uciekając ze stawów hodowlanych i specjalnych odcinków rzek. Ryba ta jest chętnie poławiana przez wędkarzy i ceniona za swoją niesamowitą waleczność, z pewnością zatem jej inwazja nie grozi naszej przyrodzie. Obok tęczaka do naszych wód, również z Ameryki trafił także pstrąg źródlany (Salvelinus fontinalis, proponuję: źródlak). Mimo, że zaliczany jest do odrębnego gatunku, według pewnych źródeł źródlak krzyżuje się zarówno z naszym pstrągiem (S. trutta morpha fario) i jego wędrowna formą (S. trutta morpha trutta) dając niepłodne potomstwo (np. Gatunki obce w Polsce, 2011). Szczęśliwie jednak ryba ta nie jest już wprowadzana do rzek przez wędkarzy i jest stosunkowo rzadkim obiektem hodowli, zatem jest też rzadko spotykana w wodach naturalnych.

Tęczak – niegroźny przybysz z Ameryki. Ten zdziczał w Białej Przemszy: smukła sylwetka i wykształcone płetwy odróżniają go od wypasionych granulatem pstrągów z hipermarketu z kikutami zamiast płetw. Dla porównania dla nie-wędkarzy rodzimy pstrąg potokowy tu: https://picasaweb.google.com/111467966952625292186/2011#5647116106606612322
Przy okazji warto wspomnieć, że w pewnym sensie została u nas przeprowadzona również introdukcja rodzimego pstrąga potokowego do wielu wód. Otóż ryba ta występuje naturalnie w górskich i pomorskich rzekach z zimną i dobrze natlenioną wodą, ale regularnie wpuszcza się ją do wielu wyżynnych i nizinnych rzek. Działania takie są bardzo korzystne, gdyż rozkładają w pewnym stopniu wędkarską presję na pstrągowe wody i umożliwiają polowanie na ten cenny gatunek w rzekach, gdzie naturalnie nie występują atrakcyjne gatunki.

SUMIK AMERYKAŃSKI
Sumik amerykański to pochodząca z Ameryki Północnej ryba, którą sprowadzono w końcu XVIII w. do Niemiec a krótko później do Polski. Ryba ta została sprowadzona w celach hodowlanych, co dziś wydaje się dziwne, bo w Europie rzadko osiąga 25 cm (zwykle 10-15 cm). Sumik jest wyjątkowym szkodnikiem, gdyż jest bardzo żarłoczny i zjada wszelkie organizmy wodne, także ikrę oraz narybek cennych gatunków. Ponadto bardzo szybko się rozprzestrzenia i wypiera rodzime gatunki ryb, gdyż jest niechętnie pożerany przez drapieżniki z powodu dużej głowy oraz kolców na płetwach piersiowych i grzbietowej zawierających jad. Ukłucie sumika jest bolesne a małe ranki długo się goją. Sumiki w niektórych naszych wodach rozmnożyły się do tego stopnia, że są niemal wyłączną zdobyczą wędkarzy. Z wymienionych powodów sumiki są wyjątkowo nielubiane przez wędkarzy a regulamin (RAPR PZW, 2011) zabrania wpuszczania złowionych sumików z powrotem do wody. Powszechne są jednak działania nieetycznych wędkarzy, które nie mają nic wspólnego z troską o środowisko i powinny być zdecydowanie piętnowane. Otóż wielu wędkarzy gardząc sumikami jako nieatrakcyjną zdobyczą, zamiast uśmiercić, rzuca je w krzaki i skazuje na uduszenie, co w przypadku tego odpornego gatunku trwa bardzo długo. Pomijając okrucieństwo takiego postępowania, skutek jego jest odwrotny od zamierzonego, gdyż najsilniejsze sumiki potrafią godzinami miotać się na brzegu i część z nich wraca o własnych siłach z powrotem do wody, co kilkakrotnie zaobserwowałem. W ten sposób nieetyczni wędkarze wspomagają naturalną selekcję sumików i przyczyniają się do wzmocnienia ich populacji. Byłem nawet świadkiem czegoś w rodzaju konkursu „w kopnięciu sumika gumofilcem na odległość”. Nie mogę tu skomentować tego ostatniego zachowania, wyrażę tylko nadzieję, że tacy ludzie zostaną usunięci poza margines wędkarstwa.
Wzgardzone przez wędkarza sumiki pozostawione w kałuży.
Swoje drugie wędkarskie kroki stawiałem nad jeziorem Nakło-Chechło, które posiadało wówczas kryształowo czystą wodę i słynęło z potężnych okazów okoni oraz dorodnych szczupaków. Licznie występowały też raki pręgowate. Od jakiegoś czasu jezioro to jest, jak większość śląskich wód intensywnie zarybiane karpiem a co gorsza pojawiły się sumiki amerykańskie rozmnażające się z zawrotnym tempie. Obecnie woda w tym jeziorze nie jest już kryształowa a piaszczyste kiedyś dno pokrywa się mułem w szybkim tempie. Sumiki odbierają przyjemność wędkowania, gdyż każde zarzucenie wędki natychmiast kończy się braniem 10-15 centymetrowego okazu. Kiedyś rozwiązaniem było stosowanie przynęt roślinnych, których nie chciały brać drapieżne sumiki, jednak teraz pożerają chętnie nawet kukurydzę. Dodatkowym problemem jest poniewieranie się na brzegu sumików pozostawionych przez wędkarzy, przez co plażowicze często kaleczą się o ich kolce. Tylko karpiarze cieszą się ze stanu ichtiofauny tego jeziora, stosując jako przynętę kulki proteinowe grubego kalibru, niemożliwe do połknięcia przez sumika.

TRAWIANKA
Mało znanym, rybim intruzem w naszych wodach jest trawianka (Perccottus glenii), nazywana też gołowieszką - dziesięciocentymetrowa rybka z rodziny babkowatych pochodząca z dorzecza Amuru. Została odkryta w 1993 roku w Wiśle pod Dęblinem (Kotusz, 1996). Prawdopodobnie gatunek ten trafił do Polski wraz z transportem ryb akwariowych. Jest bardzo odporna na brak tlenu w wodzie i może żyć w zeutrofizowanych wodach będąc jedynym obok karasia srebrzystego gatunkiem znoszącym takie warunki. Gatunek ten może być zagrożeniem dla ikry i narybku rodzimych gatunków ryb a jego duża odporność może spowodować ich wypieranie (Woźniewski, 1997). W 1995 roku w Bugu stwierdzono małe rybki nazwane gońcami, które miały pojawić się na skutek sztucznego połączenia dorzeczy Wisły i Dniestru (Woźniewski, 1997), jednak przypuszczalnie ryby te należą do gatunku trawianka (Wikipedia).
Poza opisanymi tu gatunkami można by sporządzić całą listę rzadziej spotykanych ryb sprowadzonych do naszych wód świadomie lub przypadkowo. Na takiej liście znalazłoby się kilka gatunków piranii, tilapie, sum afrykański, łososie pacyficzne, wiele innych (Wykaz... 2008; Gatunki obce w Polsce, 2011).

GŁOWACICA
Dosyć ciekawa sytuacja jest z największą rybą łososiowatą występującą w Polsce – głowacicą. Ryba ta występuje w zlewni Dunaju i kiedyś żyła na terenie Polski w jego dopływach: Czarnej Orawie i Czadeczce. Obecnie stada głowacic są utrzymywane przez wędkarzy głównie w Dunajcu, Popradzie i Sanie, czyli w obcym dla nich środowisku a mimo to gatunek ten nie został wpisany na listy gatunków obcych (np. Wykaz... 2008; Gatunki obce w Polsce, 2011). Ostatnio pojawił się dość dziwny pomysł ministerstwa i pewnej grupy wędkarzy a nawet petycja, aby głowacicę uznać za gatunek rodzimy w kilku rzekach należących do zlewni Wisły (np. Adamczyk i in., 2012). Niezależnie od walorów obecności głowacicy, należy stwierdzić, że w dopływach Wisły jest to gatunek obcy, gdyż naturalną granicę jej występowania stanowi wododział zlewisk Bałtyku i Morza Czarnego, na co zwrócił już uwagę np. Kolendowicz (2012) i zapewne inni światli wędkarze.

Podsumowując można ogólnie stwierdzić, że introdukcje ryb są niekorzystne dla środowiska. Za wyjątek można tu uznać wprowadzanie pstrąga potokowego małych nizinnych rzek, ale należy pamiętać, że nie jest to gatunek obcy dla naszego obszaru. Warto tu zauważyć, że introdukcja pstrąga okazała się sukcesem na całym świecie i obecnie ta ceniona przez wędkarzy i smakoszy ryba występuje na wszystkich kontynentach z wyjątkiem Antarktydy. Próby natomiast uznania wprowadzonych gatunków za rodzime są powodowane interesem wąskiej grupy wędkarzy lub hodowców. Takie działania są niezgodne z tzw. konwencją z Rio o różnorodności biologicznej oraz prawami natury i słusznie bywają obiektem kpin (np. Szymański, 2012).


Źródła:
Adamczyk Z., Łopatka W. Haczyk J., Swornowski J., Pałka J. 2012. W obronie głowacicy (list otwarty Krakowskiego Klubu „Głowatka”). Wiadomości Wędkarskie, 3/2012. (Dostępny online)
Kolendowicz J. 2012. [tzw. wstępniak]. Wędkarski Świat, 3 (195)/2012, s. 3.
Kotusz j. 1996. Gołowieszka i goniec. Wędkarz Polski, 2(61) 1996: s. 52-53.
Szymański M. 2012. Petycja w sprawie uznania żarłacza białego za gatunek rodzimy. Wędkarski Świat, 3(195) 2012, s. 4-5.
Woźniewski M. 1997. Trawianka – nowy gatunek ryby w Wiśle. Wiadomości Wędkarskie, 12(582) 1997: s. 69.
Gatunki obce w Polsce, 2011. Baza danych Instytutu Ochrony Przyrody: http://www.iop.krakow.pl/ias/Baza.aspx
RAPR PZW, 2011. Regulamin Amatorskiego Połowu Ryb PZW, 2011: http://www.pzw.org.pl/pliki/prezentacje/3/wiadomosci/39226/pliki/regulamindruk.pdf
Wykaz gatunków obcych, wprowadzonych i zawleczonych 2008, Księga gatunków obcych inwazyjnych w faunie Polski: http://www.iop.krakow.pl/gatunkiobce/pliki/wykaz.pdf